Wyjaśnić mi może wypada, czemu ten blog wygląda, jak wygląda i zawiera to, co zawiera; dlaczego nie ma animacji, reklam czy powiadomień o ciasteczkach; dlaczego nie znajdziecie ani linijki JavaScriptu; dlaczego czyta się nieprzyjemnie i ton wypowiedzi czasem godzi boleśnie. Zacznijmy od estetyki. Bezpośredni jej powód jest dość prosty - owoż blog ten składa się z kilkunastu plików HTML i jednego pliku CSS. Blog to głównie tekst i kilka obrazków, co, jak się zdaje, jest wspaniałym zastosowaniem HTML. Pobieżne przejrzenie współcześnie popularnych stron internetowych pokazuje jednak, że poprawnym sposobem publikacji kilku zdań, obrazka i filmiku jest "aplikacja webowa" z toną skryptów, wodotrysków i naruszeń prywatności; optymalizacją SEO i potokiem gówna generowanego przez AI. Stąd prawdziwym powodem stanu, takoż w formie, jak i w treści, tego bloga jest bunt.
Bunt to właśnie nakazuje mi nie umieszczać tu nic poza tekstem i obrazkami. Ten sam bunt każe mi pisać tak, iż mało kto zechce to czytać i większość poczuje się dotknięta. I bunt ten rozlewa się na inne dziedziny mojego życia. Ten sam bunt kazał mi nie zaszczepić się przeciw Covid-19 (i fakt, że przeszedłem go jeszcze przed wprowadzeniem szczepionki, ale mniejsza o to). Ten sam bunt każe mi znosić frustracje związane z używaniem Arch Linuxa i telefonu bez usług Google, choć to uciążliwe. Ten sam bunt każe mi jeździć samochodem, który jest za mały i wyprzedza zbyt wolno, choć stać mnie na nowy. Ten sam bunt nie pozwala mi korzystać z platform streamingowych czy aplikacji chmurowych. Ten sam bunt każe mi mieć sobie za nic "wytyczne społeczności" i "kodeksy postępowania". Ten sam bunt kazałby mi zdewastować wszystkie kamery w miejscach publicznych, gdyby nie to, że tchórzostwo mnie hamuje.
Nie godzę się się na wtłaczanie megabajtów JavaScriptu do byle strony internetowej. Nie godzę się na naruszanie mojej prywatności pod płaszczykiem poprawy bezpieczeństwa. Nie godzę się za ograniczanie ekspresji przez wielki kapitał pod sztafażem troski o miłość powszechną. Nie godzę się na tworzenie treści innych niż te, które mi się nasuwają, nawet jeśli miałoby zwiększyć mi zasięgi. Nie godzę się na wymianę samochodu na bardziej ekologiczny lub wygodniejszy, kiedy obecny realizuje swoją funkcję. Nie godzę się na to, by kupować nowy telefon, bo obecny przestał być wspierany. Nie godzę się wymieniać kominka na pompę ciepła i wycieranie sobie mordy troską o przyrodę, bo za bardzo mi na niej zależy. I będę odrywać nakrętki, bo nic nie mierzi mnie bardziej niż rozwiązywanie problemów w myśl zasady "zjeść ciastko i mieć ciastko", a prawdziwym rozwiązaniem problemu plastiku jest jedynie rezygnacja z jego wykorzystywania na taką skalę. I tak dalej.
Lecz ja chyba nic nietypowego chyba nie napisałem, czyż nie? Lament podobny wznosi wielu. A jakże - wielu jest buntowników! W internecie chyba najwięcej. Łatwo bowiem o bunt, kiedy chodzi tylko o wrzask i wzdymanie piersi. Muszę się więc od reszty buntowników, od "szurostwa", jakoś odgrodzić, wszak gotowiście mnie w jednym szeregu z nimi postawić, toteż wyznaję: bunt mój jest bezpłodny i wiem ja o tym dobrze. Choćbym od świtu do zmroku w swoich więzach wierzgał, wszystkie wielkie słowa, jakie chciałbym przywołać, zabrzmią pusto, a ja spać pójdę w tej samej klatce, w której się obudziłem. Jeśli w wojnie jakiej chciałbym uczestniczyć, to czeka mnie jedynie przegrana i obóz jeniecki. Mój bunt niczego nie obali, nawet jeśli niezachwianie w nim wytrwam. Moje anarchistyczne zawołania nie ziszczą się nigdy, bo anarchizm w praktyce zaistnieć nie może. Tym samym można by poradzić, że może dorosnąć pora i popłynąć z prądem normalności. Z pustelni wyjść i łachmany zrzucić, aby na poduszkach miękkich ciało złożyć.
Ja jednakże nie godzę się. Normalność ta obrzydzeniem mnie napawa, nawet jeśli nic z sobie z moich grymasów nie robi i czeka na mnie cierpliwie, wie bowiem, iż w jej objęcia w końcu wpadnę. W tej cynicznej epoce zwyczajnym jest stwierdzić "Oto szpiegują mnie. Oto lejek wciskają mi w usta i leją doń z wiadra nabranego z szamba. Oto okradają mnie i zakuwają w kajdany. Oto kijem leją mnie po grzbiecie dla mojego dobra" i uśmiechnąć się przy tym chytrze, dając znak sobie i innym, iż przejrzało się sztuczkę. To jednak czyni się po to tylko, aby ze spokojem poddać się takim zabiegom; pozorny dystans tworzy się, aby tym wygodniej umościć się w ciasnej klatce. Ja jednak buntować się będę, szarpiąc kraty nadaremnie, nawet jeśli zaledwie w takich błahych sprawach jak ilość RAMu zużywana na wyświetlenie tego wpisu czy oderwana nakrętka od butelki. Płynąć z prądem nie zamierzam, a jeśli przez to nigdy mieć nie będę więcej niż pięciu czytelników, niech tak będzie. Do niczego innego nie jestem zdolny, jak tylko buntownikiem być, bez powodu i nadziei. Możecie mówić do woli, żem głupcem, co pod prąd chciałby sobie płynąć zamiast dla oklasków tłuszczy poddać się mu, wszelako ja bronić się będę i choć rzeczywiście zawrócić nie mogę, to rozchlapię nieco wody, mocząc naganiaczy. Głupcem byłbym, gdybym chcąc oklasków na mecie, płynąłbym w przeciwnym kierunku. Ja jednakże do tej mety docierać nie chcę, bo woda mi tam śmierdzi mułem. Cóż to bowiem za mądrość, ścigać się, bo tak nam nakazano? I zatrzymywać się w miejscu, które nam przypisano? Jeśli biegniesz w wyścigu dla ryku tłumu, jeśli wkładasz całe serce w swoją grę na scenie dla krótkiej chwili owacji, to co zrobisz, gdy bilety się nie sprzedadzą i widownię zastaniesz pustą?
Nie sądźcie, iż moje słowa są pochwałą bezmyślnego nonkonformizmu. Jak wam zapewne wiadomo, celowy nonkonformizm ostatecznie ląduje w tym samym miejscu co konformizm, to jest zdeterminowany jest modą. Smycz wciąż jest napięta, a obroża ściska nonkonformistę nie mniej niż konformistę, tyle tylko, że u tego drugiego wynika to z ciągnięcia naprzód, u pierwszego zaś od zapierania się. Chodzi mi o to, iż dobra owca lezie tam, gdzie prowadzi ją pasterz. Nie dlatego, że tak zdecydowała, ale dlatego, że inaczej nie potrafi. Ze swego baraniego posłuszeństwa lub tępej bierności czyni cnotę i z naganą zerka na te owce, które idą po swojemu i w swoim kierunku; które beczą przeraźliwie, kiedy zbliżają się do nich z nożycami lub nożem. Czasem, owszem, kierunek ten tak wypada, że idą one wspólnie ze stadem, a czasem bywa, że muszą rozpychać się i twardo przeć na przekór tłumowi.
Skoro wilkiem być nie można, bo zęby za krótkie, trzeba właśnie taką czarną owcą być alboż baranem upartym, co w miejscu się zapiera i boczy, kiedy go za rogi ciągną.