Wilcze Echa

Najazd barbarzyńców

Zbiegiem okoliczności wpis ten rozpocząłem 1 maja i kiedy kreślę te słowa, z nieodległego domku dla turystów dobiegają moich uszu dźwięki czegoś, co można z grubsza zapewne określić muzyką, oraz towarzyszące im wrzaski, które z grubsza można zapewne określić ludzkimi. Jednakowoż, choć niewątpliwie mierzę się tym samym z najazdem barbarzyńców, o innym najeździe i innych barbarzyńcach pisać tu zamierzam. Najazd ten jest chyba mnie oczywisty, zaś barbarzyństwo najeźdźców skryte sztafażem okrągłych słów i drogich garniturów.

Przyczynkiem do tego tekstu jest moja trwająca lektura Wojny Peloponeskiej, a ściślej ujmując, dość króciutki fragment z jej początkowych kart. Chodzi tu o mało istotny fragment w kontekście przedmiotu książki, w którym Tukidydes przedstawia wysoce skondensowaną historię Hellady, w tym wojnę trojańską. Tamże Tukidydes kontrastuje współczesnych mu Greków z barbarzyńcami poprzez brak konieczności noszenia przy sobie broni. Jasno przy tym wskazuje, że z faktu, iż Grecy mogli z biegiem czasu zaprzestać tego zwyczaju, jest jednym z przejawów ich wyższego rozwoju cywilizacyjnego. Pozostawiając na uboczu zgodność tych twierdzeń z faktami, to przekonanie, że brak konieczności ciągłego trwania w pogotowiu i noszenia broni jest znamieniem cywilizowania i siły państwa, jakoś mnie uderzyło. A wszak choć po sekundzie namysłu dojść można do wniosku, że nic w nim niezwykłego nie ma. Nie jestem wprawdzie aktywnym uczestnikiem debat dotyczących posiadania broni, niemniej nie spotkałem się chyba ze zwracaniem uwagi na fakt, że jeżeli obywatele czują potrzebę posiadania broni, jest to już samo w sobie znamieniem słabości państwa czy wręcz cywilizacyjnego regresu, toteż problem w istocie jest znacznie głębszy niźli prawo czy rzekoma wolność do czegokolwiek. A pomyślawszy sobie o tym, zaraz też pomyślałem, że cofanie się cywilizacji zaobserwować można na wielu frontach i uginamy się obecnie, jako Polacy, pod barbarzyńska napaścią.

Mam na myśli, rzecz jasna, przede wszystkim obecnie trwającą kampanię wyborczą, lecz w istocie jest ona jedyną najnowszą odsłoną wojny z najeźdżcą. Pierwsze bandy zaczęły tu grasować ponad trzy dekady temu, a i pewnie patrząc wstecz poprzez kolejne stulecia, ujrzymy, że cywilizacja na polskich ziemiach nigdy nie mogła dobrze się zakorzenić. Jakieś tam jednak pędy udało się zaszczepić i zdołały one wyrosnąć, skromnie wprawdzie, jednak mimo wszystko, stąd jest przygnębiającym, iż słychać warkot kosiarki. Słychać go, jesli spojrzy się na poparcie Sławomira Mentzena, na ochocze przejmowanie jego barbarzyńskich okrzyków przez innych klaunów w wyborczym wyścigu i na dość zgodny chór w sondażach dotyczących poparcia dla prywatyzacji służby zdrowia.

Bezpłatna, powszechna służba zdrowia jest jednym ze słodszych owoców zrodzonych przez postęp cywilizacyjny. Uważam tak z podobnych powodów, dla których Tukidydes uważał brak potrzeby noszenia broni za inny taki owoc. I podobnie uważam tak o bezpłatnej i powszechnej edukacji, w tym studiach wyższych. Pomijam już, że wbrew neoliberalnemu wyznaniu wiary sprywatyzowanie tychże wcale nie przynosi lepszej efektywności i nie ogranicza biurokracji, lecz jest w istocie wręcz odwrotnie. Utrata tych owoców, ale też umyślne sprawianie, aby niedoglądane i zaniedbane psuły się i robaczywiały, jest pewną drogą do barbarzyństwa.

Spoglądając na niektóre moje wcześniejsze teksty, komuś mogłoby się zdawać, że nastąpiła jakaś przemiana we mnie, lecz to pozór zaledwie. Nie wszystkie słowa, które na tym blogu spisuję, wyrażają prawdziwie moje własne myśli. Rzecz jasna sprzeciwiam się, obecnie dominującej, wizji postępu i bałwochwalczej czci dla jego fałszywych wizerunków. Sprzeciwiam się przekonaniu Ostatniego Człowieka, że wynalazł oto szczęście, a dawniej cały świat był szalonym. Nie sądzę też, aby rozwój technologii czy rosnące PKB były wiernymi heroldami postępu cywilizacyjnego. Są to, jak mniemam, najwyżej zagadnienia ortogonalne. Natomiast nie mam żadnych wątpliwości, że coś udało się ludzkości osiągnąć, kiedy człowiek nie jest skazany na niewolę, gdy spadnie nań choroba lub wypadek i kiedy nie musi on zakładać sobie obróżki z adresatką swojego pana, któremu zmuszony jest się oddać w zamian za mecenat lub jałmużnę na poczet podjęcia nauki. Nie łudźmy się, że czegoś innego niźli niewoli i obroży pragną ci, którzy stoją za Mentzenami, Hołowniami i Tuskami tego świata. Choć nie skrywam ciągot anarchistycznych, wyznałem już, iż są one raczej tęsknotą czy szukaniem inspiracji dla współczesności. Człowiek rozsądny nie powinien mieć złudzeń. Wolność, jaką nam obiecują posłańcy luxmedów i prywatnych placówek edukacyjnych, to wolność murzyna puszczonego luzem na sawannę, którego zaraz potem łapie się do siaty i pakuje na okręt, skąd ląduje na plantacji bawełny i słuchać jeszcze musi kazania na temat dobroduszności jego właściciela dobrodzieja.

Może nie pragnę marszu jedną droga naprzód. Rad bym na jakichś rozstajach skręcić raczej, udać się na przechadzkę poprzez ładniejsze kraje niż szara autostrada postępu technologicznego i wzrostu ekonomicznego. Nie jest jednak rozwiązaniem zawrócić na pięcie i zacząć cofanie. Nazbyt wiele burz przeszło na tym szlaku, waląc drzewa w poprzek. Zbyt wiele pustyń ludzkość tym szlakiem pokonała, ledwie się przeczołgawszy, aby teraz wracać na te same pustkowia. Zbyt dużo trupów padło do przydrożnego rowu - niech gniją tam, gdzie zostały, my zaś nie dręczmy nozdrzy smrodem padliny. Barbarzyńcom odpór daje się nie tylko w walnej bitwie. Na tę nie ma co liczyć, bo i wmieszali się pośród nas, sącząc jad w uszy nieuważnych, ci zaś radzi są bramy stawiać im otworem. Odpór im daje się codziennie, codziennie walczy się o zachowanie cywilizacji, tego co w niej dobre, a jest to tym ważniejsze, że i wiele w niej złego. Nie stanie się ona wszelako lepsza, kiedy ten czy inny barbarzyński wódz przywłaszczy sobie panowanie nad nią, albowiem on jedynie na łup wystawi ją swoim bandom. A cieknący dach nie jest dobrym powodem do zamieszkiwania pod gołym niebem.