Wilcze Echa

Maszyny i ludzie

Z nieprawdopodobnym refleksem i poczuciem pośpiechu, niemniej pragnę tu parę słów napisać o tym, co tyczy się sztucznej inteligencji.

O niedawnych przełomach. O groźbach, jakie przełamania te mają nam przynosić. O cieniu, który spowija naszą przyszłość. Technikalia dotyczące implementacji modeli pozostawić zamierzam z boku. Tematyka ta jest mi niemalże zupełnie obca i nie raczę udawać, aby było inaczej. W czasach, w których wszyscy mówią o wszystkim i znają się na wszystkim, ja nie chcę dbać o pozory i chcę mówić wtedy tylko, kiedy mam coś do powiedzenia. Techniczne szczegóły modeli językowych, sieci neuronowych, transformerów i innego gówna tego typu nie interesują mnie choćby w najmniejszym stopniu. Starczy nam tutaj zupełnie podejście po owocach ich poznacie. No i o owocach cierpkich i robaczywych mam zamiar traktować. Mam wrażenie, że postęp technologiczny rzadko rodzi inne.

Jakież groźby niesie sztuczna inteligencja nam ludziom? Należy chyba oddzielić groźby realne i pozorne, namacalne i spektakularne wizje powielane w mediach, również, a może zwłaszcza, tych, które w dla niepoznaki nazywa się społecznościowymi. Nie uda się to, jeśli ulegniemy obecnym prądom i damy się porwać falom medialnej histerii. O histerii tej wypadałoby pomówić w innym miejscu. To ta sama bestia, która dała znać o sobie już wcześniej. Podnosiła łeb w trakcie pandemii, teraz chłonie woń krwi wdeptywanej w ukraińskie błoto. Pieszczą ją i głaskają wszyscy ci prorocy i znawcy, co wyrastają co rusz na jej odchodach. Użyźnia ona ich glebę, oni zaś dają jej plon obfity. Wiedzą, że zwiędną i uschną, kiedy tylko bestia znudzi się i pójdzie żerować na inne pola, a ich gleba wyjałowi się. Jak jętki korzystają zatem ochoczo z krótkiego czasu, jaki im przypada. Kwitną bujnie i szumią głośno na wietrze budzących strach doniesień. Każdy z nich z osobna nie jest wart, aby o nim napisać, i należałoby raczej odwrócić się od nich ze wzgardą, sam jednak ich gatunek oraz środowisko bytowania zasługują być może, aby poświęcić im czas w innym miejscu. Tutaj rola ich dobiega końca.

Groźby realne - oto, o czym będziemy tu sobie mówić. Te szczególnie mrożące krew w żyłach wizje, te apokaliptyczne zapowiedzi i przepowiednie o sztucznej inteligencji wyrywającej się spod kontroli, wypowiadającej wojnę człowiekowi i podpinającej go do bateryjki - wszystko to, jak mi się zdaje, można zignorować. Nie to, aby było to jakoś zupełnie nierealne, ale sądzę, że mamy inne powody do zmartwień. W sumie to jest ich mnóstwo. Choćby to, że zagrożeniem dla nas nie jest coś wyrywającego się spod kontroli, ale wzmocnienie kontroli, jaka już jest nad nami. Bać nie musimy się wojny przeciwko człowiekowi, bo ta toczy się od dawna, a człowiek przegrywa ją, mogliśmy więc już nawyknąć do huku artylerii.

Nie bójmy się maszyn, samiśmy bowiem maszynami. Ślepym według mnie jest ten, co dostrzega obecnie jakąś nowość lub zmianę. Maszyna nie jest zagrożeniem dla człowieka. On już dawno przeistoczył się w maszynę. Czym innym miałby być? Ściśnięty w swoim sztywnym kształcie, kręcący się w kółko na swoim wrzecionie i dotykający sąsiednich zębatek w nieustannym wirowaniu mechanizmu, którego nie pojmuje i który nie dba o niego w żadnym innym wymiarze, wyjąwszy to, czy aby kręci się odpowiednio. Zaprojektowany i zmontowany - takim jest człowiek współczesny. A niech tylko dział kontroli jakości wykryje w nim jakiś defekt, niechaj tylko zmieni się się prędkość obrotu jego zębatki alboż niech zacznie skrzypieć i wibrować na swoim łożysku. Kapka smaru, drobna korekta osi. Nic więcej mu nie przynależy. A kiedy to nie dopomoże i nie pocznie na powrót działać tak, jak to przewidział jego konstruktor - do wymiany i na złom. Mówię tu, rzecz jasna, o ośrodkach korekcyjnych, terapeutach i tym podobnych. Czyż ich podejście do pacjenta nie przypomina podejścia programisty do oprogramowania, które działa inaczej niż zakładał? Debugowanie zawsze dotyczy konkretnego programu; prawie nigdy nie zakładamy, że to z systemem operacyjnym jest coś nie tak. To samo tyczy się ludzi. Usterka zawsze leży w nich, nigdy nie w systemie, którego są częścią.

Odlanym z formy jest człowiek, odciśnięty w prasie. Zaprogramowany, aby spełnić wymagania klienta. Takim jest dobry człowiek, a dobry znaczy tyle co zgodny ze specyfikacją. Bawi larum, ten krzyk podnoszony, kiedy sztuczna inteligencja radzi sobie z czymś lepiej niż maszyna z mięsa. Krzyczą, że oto maszyna staje się podobna człowiekowi, podczas gdy to człowieka uczyniono maszyną. Przykładając foremkę, odkrawaliśmy to, co wystawało, po czym wyrzucaliśmy. Profesjonalista, zdolny, wykształcony. To są dziś pochwały. Rzadko: ludzki. No i mamy swoich foremnych, a może i smacznych jako ciasteczka. Podejrzewaliśmy słodycz, choć nigdy nie kosztowaliśmy w skupieniu. A teraz krzyk podnosimy, oto wszak okazuje się, że to nie o smak chodziło, lecz właśnie o formę. Cóż nas dziwi w tym, że maszyna lepiej pasuje do swojej formy niż człowiek? I w błędzie jest ten, co myśli, że formy tej pozbywamy się w tak zwanym czasie wolnym, bo i on jest projektowany i programowany. Nie mniej skrępowany jest ten czas niż czas pracy. Marketing narodził się, kiedy dostrzegli, że tworzenie potrzeb jest daleko lepszą strategią niż tylko ich zaspokajanie.

Nie sądzę, aby większość z zagrożeń, jakie ma rzekomo nieść SI, była jakoś szczególnie przerażająca. Może i automatyzacja pozbawi pracy wielu ludzi, jak dla mnie jednak większość obecnie wykonywanej pracy i tak nikomu nie przynosi żadnego pożytku. Sądzę też, że dotychczasowe doświadczenia pozwalają podejrzewać, iż efekt będzie tak naprawdę odwrotny - jeszcze więcej bezsensownych etatów, jeszcze więcej marnotrawienia czasu i zasobów. Panika, że sztuczna inteligencja równie dobrze, albo i lepiej, sobie radzi z pewnymi zadaniami, jest pocieszna. Jeśli nauczyciele i egzaminatorzy nie mają sposobu, aby odróżnić słowa ucznia od słów maszyny, to nie świadczy to o osiągach technologii, ale o ubóstwu obecnej edukacji, która jest jak linia produkcyjna. Gotowi ludzie zjeżdżają z produkcji i rozwożeni są do klientów, każdy z własną ceną i okresem gwarancji. Ustalono miary i standardy, zapragnięto powtarzalności, racjonalności i przewidywalności. Od uczniów nie oczekuje się kreatywności, samodzielności myślenia i zdolności do formułowania nietypowych stanowisk czy myśli. Oczekiwania są bardzo konkretne i sztywne, nie powinno więc dziwić, że model nakarmiony produktami tego systemu sprawuje się dobrze. W tym maszyny zawsze były dobre - w powielaniu. Jeśli brakuje sposobów, aby odróżnić w Internecie człowieka od bota, to nie dlatego, iżby boty zyskały na człowieczeństwie, dziś Internet bowiem człowieczeństwa nie potrzebuje. Przeciętny internauta nie grzeszy błyskotliwością, ale i tak skrępowany jest przez strukturę, w jaką przekształcił się Internet. Struktura ta akceptuje i promuje określone rodzaje treści czy formy wyrazu, podczas gdy ogranicza i ignoruje inne. Nic zatem niezwykłego, że SI trenowana w jej ramach radzi sobie równie dobrze co człowiek. Każdego Twitterowicza można by pewnie zastąpić botem, lecz jak dla mnie to więcej mówi o użytkownikach Twittera i ich preferencjach co do prowadzenia dyskusji.

Cała burza wokół SI winna raczej być szansą, aby dostrzec zagrożenie realne. Wcale nie jest nim maszyna odbierająca pracę człowiekowi, mordująca go czy podłączająca do generatora prądu. Nie jest nim łamanie praw autorskich czy łatwość z generowaniu dezinformacji. Zagrożeniem jest kult Boga-Maszyny, na którego ołtarzu złożono różnorodność perspektyw i przejawów człowieczeństwa, aby przebłagać go, coby naoliwił mechanizm ekonomii. Groźba zjawiła się, kiedy człowiek przestał być powodem przemian i celem wskaźników, a przemiany stały się swoim własnym powodem, wskaźniki zaś celem samym w sobie. Maszyna realizuje zadania człowieka nie gorzej od niego, bo zbyt rzadko oczekuje się, aby człowiek wykonywał zadania w sposób niezmechanizowany, niepowtarzalny, nietypowy czy idący w poprzek utartych dróg. Może warto tak zastanowić się, czy podporządkowywanie edukacji wymaganiom obecnego systemu ekonomicznego i warunkom rynkowym to taka dobra myśl? Może warto rozważyć, czy konsumowanie bez przerwy produkowanych przemysłowo, wtórnych treści i opartych na gadżetach hobby to dobry sposób na spędzanie wolnego czasu? Może by tak dopuścić myśl, że rozsądny realizm i mierzalne kryteria oceny to nie najlepszy sposób na organizację społeczeństwa?

Pisano o tym już dawno. Pisał Weber, pisali Horkheimer i Adorno, pisali postmoderniści. Dla mnie to właśnie postmodernizm. Nie dajcie pop-intelektualistom wmówić wam, że postmodernizm to jakaś lewicowa machinacja wymierzona w Cywilizację Zachodnią™. Postmodernizm to jej konkluzja. Postmodernizm to, między innymi, brak różnicy między maszyną a człowiekiem. Postmodernizm to martwy Internet, w którym cała aktywność generowana jest przez boty. Postmodernizm to dzień dzisiejszy. Nie musicie się go obawiać, wszak mieszkacie z nim. Czujcie się jak u siebie w domu.

Chyba że pragniecie remontu.