Wilcze Echa

Fajnopolska i koniec świata

Uśmiech niewrażliwości, uśmiech reklamy: "Ten kraj będzie fajny. Ja jestem fajny. My jesteśmy fajni". [...] Uśmiechnij się, a inni odwzajemnią uśmiech. Uśmiechaj się, ukazując, jak przejrzystym i szczerym jesteś. Szczerz zęby, gdy nie masz nic do powiedzenia. A przede wszystkim nie ukrywaj, iż nie masz nic do powiedzenia i nie ukrywaj swojej obojętności względem innych. Niech ta pustka, ta wielka obojętność pobłyskuje spontanicznie w twoim uśmiechu. Obdaruj tą próżnią i indyferencją innych; rozjaśnij lico uśmiechem wypranym z wszelkiej radości i rozkoszy. Uśmiechaj się... Fajnopolakowi może i brak tożsamości, lecz za to ma piękne zęby.


Od kilku miesięcy karierę z mediach robi określenie fajnopolak. Wbrew temu, co twierdzą urażone przygłupy, wobec których znajduje ono zastosowanie, określenie to nie powstało w trollowniach Mateckiego, bo funkcjonuje ono od lat, niemniej ewidentnie przebiło się ostatnio do szerszej świadomości. Podobnie jest z uśmiechniętą Polską. Oba te określenie osobiście bardzo lubię, albowiem adekwatnie i wyczerpująco opisują pewien nurt medialny i fenomen społeczny. To właśnie ten wyczerpujący charakter jest główną siłą tych określeń, wszakże o to właśnie w nich chodzi - o to, że oferta tego nurtu sprowadza się do tego, iż będzie fajnie. Samo to słowo jest doskonale wyprane z wszelkiej treści, bowiem o czymkolwiek można rzec, że jest fajne lub niefajne, wydawszy dźwięk, lecz nie zrodziwszy żadnego znaczenia i tym samym nie powiedziawszy nic. To właśnie istota uśmiechniętego fajnopolactwa - próżnia. Tożsamościowa, ideowa, znaczeniowa. Brak marzeń i pragnień ponad uśmiechnięte i fajne teraz, które zastępuje przyszłość, rozciągając się po wsze czasy. Wszędzie wokół rozciąga się pustynia obietnic, na której piaskach rzeczy mizernych fajnopolak koc sobie rozłożył i miast wędrować w poszukiwaniu oazy, gdzie źródła wody biją i roślinność zielona kwitnie, zaległ plackiem. Zamknąwszy oczy, opala się. Oazy nie szuka, albowiem już nawet przestał pragnienie odczuwać, toteż opalaniem zadowala się, nie czując nawet, że nie tylko brązowieje, ale i schnie na wiór. I jako wiór płaskim a cienkim jest, podobnie co świat jego, zamknięty betonowym kurnikiem nowego osiedla deweloperskiego, gdzie fajnopolak ma swoją grzędę. Promienny uśmiech marszałka Hołowni zastępuje mu słońce, lecz światło to nie tworzy cieni. Słońca fajnopolak nie lubi; słońca, do którego liście kierować można i ku któremu można by wzrastać. Wzrastać! To męczącym jest. Poza tym słońce zgasło nad martwą, lecz fajną pustynią, nie obiecując poranka. Horyzont fajnopolskości jest rozległy i wąski zarazem, bo i jak określić horyzont, który w istocie nic nie okala?

Jeśli liczysz jednak czytelniku na to, że ten wpis będzie krytyką obecnego rządu, to teraz następuje subwersja tychże płonnych oczekiwań. Fajnopolactwo i uśmiechnięta Polska są tu tylko po to, aby wstęp poczynić do omówienia szerszego, gdyż ładnie pasowały mi do parafrazy z początku tego tekstu. Parafrazy fragmentu książki Amérique Jean'a Baudrillarda. To już winno ukazywać, że fajnopolak nie jest konstruktem wyjątkowym. No i nie jest - można rzec, iż jest konstruktem powszechnym, a raczej rodzimą dla nas odmianą tegoż; odmianą wcale nie jedyną, nawet jeśli jedyną opisaną w tym miejscu. Sarkastycznie wymienia się nowoczesność jako cechę fajnopolakowi właściwą, i ją samą fajnopolak deklaratywnie hołubi. Mimo to w swojej istocie fajnopolak to byt ponowoczesny; stadium pośrednie Ostatniego Człowieka. Ponowoczesną była też myśl Baudrillarda, chyba najbardziej spośród wszystkich tak zwanych postmodernistów. Ona zrodziła i dała nam, dość znane przynajmniej z nazwy, koncepcje symulakrów, symulacji i hiperrzeczywistości. Przedstawienie tej myśli w sposób usystematyzowany, poprzez definicje czy różnorakie konstrukty teoretyczne będzie nieskuteczne, bowiem ona sama jest fragmentaryczna, nieteoretyczna, chaotyczna, często sprzeczna, miejscami rozdęta do przesady, bo i taki właśnie jest jej przedmiot i taka właśnie jest epoka, którą zarysowywała. Epoka, w której żyjemy, z jej mediami masowymi, społeczeństwem informacyjnym, dezinformacją i fejk niusami, które niczym nie różnią się od zwyczajnych niusów, wszak nieprawda to tylko odmiana prawdy. Epoka pustych uśmiechów Reagana i Hołowni. Ci obaj są sobie podobni w tym względzie, choć też i różni ich sporo: jeden był prezydentem światowego mocarstwa, drugi jest patostreamerem i świniopasem w chlewie, który dla niepoznaki nazywa się Sejmem Rzeczpospolitej. Łączy ich tło zawodowe - Reagan był aktorem, Hołownia pajacem w TVN-ie - i właśnie hiperrzeczywisty uśmiech, uśmiech-symulakrum. Uśmiech w pełni szczery i całkowicie otwarty, a jednocześnie pozbawiony ekspresji. Uśmiech, który nie wyraża ani nie maskuje emocji, lecz maskuje to, że nic nie maskuje. Uśmiech, który mógłby oderwać się od ust właściciela i zawisnąć w powietrzu, nic nie tracąc.

Szymkowi się obrywa, lecz jest on tak naprawdę jedynie wisienką z torcie. Produktem symulacji, która nie jest iluzją. To jest istotne w myśli Baudrillarda - symulacja nie jest czymś, co skrywa rzeczywistość. Symulacja jest tym, w co rzeczywistość i jej iluzja przerodziły się i zmieszały. I obejmuje ona wszystko. Nie tylko polskie życie polityczne, ale i coś, co, zdawałoby się, jest najrzeczywistszym z rzeczywistych rzeczy: wojnę. W najbliższej nam wojnie na Ukrainie nie ma ostatecznie znaczenia, jak naprawdę wyglądają straty Ukrainy lub Rosji; czy naprawdę babcie strącały słoikami rosyjskie drony; po co i czy naprawdę Zełenski zapierdala bez przerwy w wojskowym dresiku; czy Ukraińcy naprawdę giną za naszą wolność i demokrację, czy może giną, bo ktoś przemocą lub przy zachęcie pięknych słówek wsadza ich do maszynki do mielenia. Pytanie o to, jak jest naprawdę nie ma już więcej sensu. Jest tylko ekstatyczna orgia obrazków, wiadomości i memów. Ich prawdziwość nie podlega dyskusji i jednocześnie można o niej debatować do woli - sama prawda jako pojęcie jest tylko kolejnym symulakrem, jednym z nieprzebranej gromady innych.

Gdy mowa o końcu świata, przed oczyma staje nam wybuch Yellowstone, meteor spadający z nieba albo wojna nuklearna. Koniec świata już jednak nastąpił, zarówno bez łez i wrzasków, jak i bez braw i gwizdów. Pustkowie roztacza się wokół, spowite nie promieniowaniem wyemitowanym w wyniku rozpadu produktów rozszczepienia, lecz promieniowaniem wyemitowanym przez ekrany telefonów. Na pustkowiu tym nie ma przeszkód, więc nie ma o co się potykać i zaczepiać. Uśmiechać się trzeba, choć nie ma powodów do radości, sam uśmiech radość zastąpił. Można wojnę przegrywać, jednocześnie zwyciężając. Liczą się dane i informacja, aby tylko były prawdziwe, nawet te nieprawdziwe. Sukces polityczny mierzony jest samym sobą, sukces jest miarą sukcesu, a popularność tymże, co popularne. Nie produkt jest pożądany, lecz obrazek produktu; nie doświadczenie, lecz jego obietnica. Wirus pustoszy ludzką populację, pozostawiając prawie wszystkich przy życiu. Zaszczepieni konają w męczarniach, poza tym mając się dobrze. Rusek zaraz będzie w czołgu pod Warszawą, walcząc jednocześnie szpadlem w Donbasie. A czeczeński generał zostaje zabity i żyje dalej. Bóg skonał dawno, świat doń dołączył. Być może prawdą było o nowoczesności, iż przyniosła odczarowanie, niemniej szybko stworzono nowe zaklęcia. Różnica tkwi najwyżej w tym, iż dawne czary były nieliczne i długotrwałe, a współczesnych jest mnóstwo i trwają mgnienie oka.

Kiedy świat dobiega końca, jedynie ta burza zaklęć skrywa próżnię.