Wilcze Echa

O blogu

Wstęp pomieścić należy u początku, choć nie od niego zaczyna się dzieło. Tak też jest w tym wypadku. Mam wrażenie nawet, że wstęp winno się formułować, gdy już wszystko inne zostanie spisane, albowiem tylko wtedy widać jasno, do czego jest to wstęp. Mimo to wstęp jakiś sporządzić mi wypada.

Jest to zasadniczo piąte moje podejście do pisania i publikowania. Pierwszym było pisanie opowiadań. Ze zdziwieniem muszę wyznać, że te z nich, które zaprezentowałem publice na pewnym portalu do tego celu stworzonym, spotkały się z aprobatą. Zaskakujące, bowiem dokonując oceny z perspektywy czasu były to teksty liche. Na tyle liche, że wstydzę się tu podać więcej detali, coby czasem ktoś przypadkiem do nich nie dotarł. Jednakże mimo tej lichości przyniosły mi coś, czego ostatnimi czasy bardzo mi brak - satysfakcję i zadowolenie z wykonanej pracy.

Zachęcony wspomnianymi sukcesami pisarskimi podjąłem wówczas próbę napisania pełnoprawnej powieści. Powieść napisałem i w tamtym czasie byłem z tego całkiem dumny. Rozesłałem tekst do kilku wydawnictw. Niektóre zdobyły się na łaskę recenzji i przesłania odpowiedzi. Recenzje te i odpowiedzi były po części krytyczne, po części zachęcające. A przynajmniej tak je dziś wspominam, albowiem wtedy zniechęciły mnie do dalszego wysiłku w szukaniu możliwości wydania książki. Oto wszak dawałem im w ręce nową perłę literatury, oni zaś kręcili nosem! Teraz tak sobie myślę, że chyba całkiem dobrze się to potoczyło, gdyż wracając po latach do tej powieści, nie potrafię powstrzymać uczucia zażenowania. Zmuszony jestem wszelako przyznać przed sobą samym, iż sporo elementów niezgorzej wytrzymało próbę czasu, toteż planuje poddać je recyklingowi w niedalekiej przyszłości. Wtedy też czułem spełnienie, które w następnych latach spotykałem coraz rzadziej.

Parę lat temu podjąłem aktywność na (nie)sławnym polskim portalu: Wykopie. Aktywność ta skupiała się na raczej krótkich tekstach w sposób pobieżny omawiających wybrane zagadnienia z zakresu Poważniej Filozofii. Zdaje mi się, że spora liczba tychże wpisów była marnowaniem czasu i wysiłku, z kilku jednak jestem całkiem zadowolony (i mam zamiar udostępnić je również na tym blogu, aby nie przepadły). Po pewnym czasie tematyka ta (krążąca wokół filozofii analitycznej) znużyła mnie, toteż skierowałem się w stronę nowożytnej filozofii kontynentalnej oraz tych kilku historycznych filozofów, którzy moim zdaniem zasługują na daleko większe zainteresowanie niźli reszta ich kolegów po fachu. Założyłem wtedy bloga, chociaż nie przyłożyłem się do tego zanadto.

Bloga usunąłem po kilku wpisach (uważam, że również całkiem udanych). Przyczyną była frustracja, której źródła były zupełnie niezwiązane z pisaniem czy dyskusją. Do tego kierowało mną przekonanie, że winienem raczej czas swój poświęcić czemuś bardziej praktycznemu. Czemuś, co pozwoli mi rozwinąć karierę i zdobyć środki, aby w późniejszym okresie swojego życia osiąść gdzieś na wsi i spełniać się grafomańsko. Tu muszę nadmienić, iż już jadąc na studia, równo dekadę temu, miałem mocne postanowienie, że na swoją wieś powrócę. I oto mija właśnie dziesięć lat, a ja przy kolejnej lekturze Pascala któryś już raz napotykam fragment 172:

[…] Tak więc nie żyjemy nigdy, ale spodziewamy się żyć; gotujemy się wciąż do szczęścia, a co za tym idzie, nie kosztujemy go nigdy

No, może i nie jest to na dzień dzisiejszy szczególnie oryginalna myśl. Zdaje mi się jednak, że często o doniosłości danej myśli, a nawet jej ładunku, decydują okoliczności zaistniałe poza tekstem. Nie wiem, może to odpowiedni układ gwiazd i planet, może akurat odpowiednia wartość ciśnienia. Obojętne - tym razem po przeczytaniu tych słów uznałem, że oto czas nadszedł. Ostatnie lata podporządkowałem temu, co ostatecznie przyniosło jedynie frustrację i rozczarowanie. Odkładałem to, czego naprawdę pragnąłem i co naprawdę przynosiło mi spełnienie na rzecz zatrudnień, o które tak naprawdę nie dbam ani odrobiny.

I tak właśnie powstał ten blog, albowiem oprócz powrotu na wieś, na tym właśnie mi w życiu zależy - na pisaniu. Forma tego bloga to coś, co należy chyba nazwać bezładnym zbiorem myśli. I choć bardzo pragnąłbym móc określić je mianem moich, nie roszczę sobie praw do oryginalności. Jeżeli nawet nie jestem pierwszym, który myśli te pomyślał, i tak chcę je wypowiedzieć. Mniemam, że mam coś komuś do powiedzenia. Kim ten ktoś jest, określić nie potrafię. Dawniej chciałem mówić do wszystkich, co rodziło problem nierozwiązywalny. Polegał on na tym, iż warunkiem koniecznym dotarcia do wszystkich jest mówienie tego, co wszyscy chcą słyszeć - klops, sami przyznacie. To przez długi czas paraliżowało mnie zupełnie. Doszedłem wszelako do wniosku, iż kto ma czułe uszy, ten usłyszy moje słowa, kto zaś ma wzrok bystry, ujrzy to, na co usiłuję wskazać. Głuchym i ślepym nie potrafię pomóc.

Myśli, którym chcę dawać tutaj wyraz, zazwyczaj bardziej przypominają ledwo wykiełkowane ziarno niż ukształtowany pęd, lecz takimi powinny pozostać, nawet jeżeli nierzadko mierzą przeciw sobie nawzajem. Nie jest moim celem stworzenie systemu, krytyki całościowej czy kompletnego przewodnika. Z ziaren tych, mam nadzieję, wyrosną drzewa i wydadzą owoce, wolę jednakże, aby hodowli i pielęgnacji podjął się mój czytelnik samodzielnie. Nie zamierzam mu szczędzić trudu i nakarmić nektarem, sam bowiem głodnym jestem. Nie wskażę mu również drogi, jako że sam błądzę bez mapy. Wskazać mu mogę jednak, że droga, którą nam się zewsząd proponuje, nie jest warta tego, aby nią iść, ponieważ na jej końcu nic ciekawego nie ma; jeszcze każą sobie płacić na rogatkach. No i bardzo nie chciałbym, aby czytelnik brał te myśli zbyt poważnie. Uważam nawet, że wszystko to, co złe na świecie, bierze się z kija w dupie. Moje słowa winno się kwitować śmiechem, nie gniewnym grymasem. Oklaskuję tych, co śmieją się najgłośniej.

Ci, dla których moje słowa będą obce i niezrozumiałe, którym śmiech grzązł będzie w gardle, nie powinni winą za to obarczać mnie, tak samo jak nie powinno się obarczać winą reżysera za to, że wyszliśmy z teatru, nie wiedząc zupełnie, na czym polegał żart. Chciałem dać wyraz pewnemu duchowi, który chyba nie jest duchem otaczającego mnie świata. Być może jest to duch schorzały, a przez to niezdolny pojąć ducha zdrowego, któremu zazdrości mocy i sił witalnych. Być może przeciwnie, jest to duch zdrowy, krzepki, który ze śmiechem właśnie spogląda na wszechobecną powagę i tych, co marszczą czoło, żądając pokuty i poniżenia się. Wyrok w tej sprawie pozostawiam nierozstrzygniętym, gdyż nie znam sędziego zdolnego w niej orzekać. Mam tylko nadzieję, iż więcej jest na świecie duchów mi pokrewnych i że moje słowa do nich dotrą. Przed czym jednakowoż wzdragam się z całą siłą, to rola nauczyciela, albowiem moje teksty nie zawierają żadnych nauk czy recept. Nigdy nie miałem zamiaru prowadzić stada, a raczej pokazać mu, że wcale nie potrzebuje pasterza i wystarczy mu odpowiedni baran za przewodnika. Pasterze groźni są, albowiem oni właśnie z kijem chodzą i łatwo im wrazić go tam, gdzie wrażać go się nie powinno. Wilkiem chcę być, co ogrodzenie przegryza i zachęca owieczki do zabawy. Chociaż przyznaję, że futro mam wyliniałe. Wilk od dawna stanowi niezły symbol, choć nie jestem pewien do końca, czego niby.

Zatem tym razem nie będzie to pisanie takie, co to ma spodobać się innym i do nich dotrzeć, aczkolwiek miło mi będzie, jeśli do tego dojdzie. Mam zamiar pisać tu o tym, o czym akurat mam ochotę. Do tego zazdrośnie rezerwuje sobie sposobność do literackiej stylizacji niektórych treści, jak w tym miejscu, bowiem czasem akurat w taki sposób łatwiej mi się pisze. Jeśli potrzeba Ci przewidywań, mój czytelniku, możesz spodziewać się:

Kto zechce, ten niech czyta, lecz niech nie bierze tego wszystkiego nazbyt serio. Obecności komentarzy na blogu nie przewiduję.